#1 10-05-2009 23:33:21

Mateo

Użytkownik

7487265
Zarejestrowany: 21-02-2009
Posty: 235
Punktów :   
Klan: 'RR'
Płeć: nieznana

Bardzo samotna wolność

Wiecie co wypada poświecić 10 minut czytając ten artykuł dla człowieka, który stracił 27 lat z swojego życia :(

W marcu Sean Hodgson został uwolniony po 27 latach więzienia za morderstwo, którego nie popełnił

Chybione wyroki i sensacyjne procesy rewizyjne co jakiś czas wstrząsają opinią publiczną. Ale co dzieje się z niesłusznie skazanymi, kiedy sprawiedliwość już zatriumfuje i zostaną wypuszczeni z więzienia? Aida Edemariam usiłuje nam przybliżyć ich los.

Po raz pierwszy spotkałam go w sobotę wieczorem, w rozrywkowym londyńskim Soho. Wraz z moim chłopakiem skręcaliśmy właśnie w jedną z przecznic z gwarnej Shaftesbury Avenue i niemal wpadliśmy na wychudzonego, bladego mężczyznę, który przysiadł na schodku przy wejściu do jednego z banków. Po policzku ściekała mu krzepnąca powoli krew. "Wszystko w porządku, czy można panu pomóc?" Odpowiedź nie była zbyt wyraźna. Nasz rozmówca mechanicznym gestem podnosił dłoń do policzka, nie wydawał się być jednak zbytnio świadom ani tego, co mu się stało, ani gdzie się znajduje. Po chwili zwymiotował; najwyraźniej był bliski omdlenia. Wezwaliśmy karetkę i staraliśmy się skupić jego uwagę rozmową, by nie dopuścić do utraty przytomności. Nie było łatwo go zrozumieć; mamrotał coraz mniej wyraźnie. Jednym z ostatnich słów, jakie do nas dotarły, było odpowiedź na pytanie, z kim mamy do czynienia.

Sean Hodgson jest – ex aequo z niejakim Stephenem Downingiem – posiadaczem mocno wątpliwego tytułu do sławy: spędził w więzieniu najwięcej lat jako ofiara pomyłki sądowej. Dwadzieścia siedem lat – plus, w przypadku Hodgsona, dodatkowy roczek czy dwa w areszcie śledczym. Razem wziąwszy – blisko trzydzieści. Tego wieczora, kiedy się spotkaliśmy, był na wolności od trzech dni.

Oczywiście: był pijany. Kiedy jednak spotkaliśmy się po raz drugi, było dla mnie oczywiste, że większość z rzucających się na pierwszy rzut oka niedyspozycji nie miała nic wspólnego z nadużyciem alkoholu. Niezdrowa bladość jego cery to bladość więzienna. Kilka okrążeń zacienionego dziedzińca - "studni" raz na kilka tygodni w połączeniu z długimi miesiącami, jakie spędził w więziennym szpitalu wypłukały Seana z koloru w stopniu, który trudno sobie wyobrazić użytkownikom kremów ochronnych z filtrem. Mężczyzna, który podczas procesu mierzył blisko 190 cm i budził respekt swoją zwalistą sylwetką jest dzisiaj kruchy i zapadnięty w siebie; siedzi na kanapie zgarbiony, wciśnięty w kąt, jakby jego kościec nie był już w stanie utrzymać ciała w pionie. Zarazem, mimo wycieńczenia, rozsadza go nerwowa, niepowstrzymana energia: spoczywa w nienaturalnym bezruchu, lewa stopa nie przestaje jednak ani na chwilę wybijać rytmu, z regularnością metronomu.

Mówi niewyraźnie przede wszystkim z powodu wielu leków, które musi brać – środki przeciwdepresyjne, leki utrzymujące w ryzach jego schizofrenię, leki na dusznicę bolesną (w więzieniu przeszedł trzy ataki serca – dwa z nich to najpewniej zawały – do których przyczyniły się, jak sam przyznaje, podejmowane przezeń strajki głodowe), leki, które mają osłabić negatywne skutki terapii nowotworu prostaty, leki przeciwbólowe po nieudanym endoskopowym leczeniu stawu ramieniowego – przy tym wszystkim jest jednak bardziej "pozbierany" niż mogłoby się wydawać w pierwszej chwili. Udziela bezpośrednich, zwięzłych odpowiedzi, nierzadko zabarwionych nutką ironii czy sarkazmu.

Rozmawiamy w przestronnym hostelu w dzielnicy Notting Hill, gdzie został zakwaterowany na pierwszy miesiąc po wyjściu z więzienia. Jak na razie otrzymał zasiłek opieki społecznej w wysokości 180 funtów i jednorazowy zasiłek przysługujący osobie wychodzącej z więzienia w wysokości 46 funtów –  średnio niecałe dwa funty za rok więzienia. Cała kwota zdążyła się już, rzecz jasna, rozejść.

- Z czego żyjesz?

- Głównie świeżym powietrzem.

- Musisz przecież coś jeść?

- Nic nie jem.

- To niemożliwe, musisz przecież coś jeść?

- Piję dużo kawy.

- Co będziesz dziś miał na obiad?

- Kawę.

Hodgson był drugim dzieckiem w wielodzietnej rodzinie irlandzkiej z Wexford. (…) Kiedy miał siedem lat – wyznał to reporterowi w dniu wyjścia z więzienia – został uprowadzony i zgwałcony przez mężczyznę, który powiesił się w celi przed rozprawą. Ojciec rodziny nie życzył sobie, by dzieciak wrócił do domu; przez kilka lat usiłowali się nim opiekować dziadkowie. Rodzice zmarli podczas jego pobytu w więzieniu; 107-letnia babka jeszcze żyje. Dzień w dzień przeklina "Anglików". Za to, co mi zrobili. Jeszcze jako nastolatek pojechał do Londynu, gdzie podejmował się drobnych prac, zwykle w branży budowlanej; dorabiał drobnymi kradzieżami, które stały się stopniowo podstawą jego utrzymania, w miarę, jak coraz bardziej wciągały go narkotyki. Nadal nie może się nadziwić, że nieraz udawało mu się przez pół dnia na ostrym haju kierować dwudziestometrowym dźwigiem.

Aresztowano go w roku 1980, w rok po głośnym morderstwie ze szczególnym okrucieństwem zgwałconej uprzednio Teresy de Simone; najpoważniejszymi dowodami poszlakowymi była jego, jak się wydawało, doskonała znajomość szczegółów zbrodni (która, jak uznali specjaliści, mogła być udziałem jedynie naocznego świadka) oraz przyznanie się do winy. Potraktowano je jako dowód, ponieważ jego grupa krwi odpowiadała grupie krwi sprawcy, znalezionej na miejscu zbrodni – mimo że była to jedna z najczęściej występujących grup krwi i mimo że rychło okazało się, że Hodgson przyznaje się popełnienia setek innych przestępstw, z których niektóre nigdy nie miały miejsca. Podczas rozprawy nie przyznał się do winy oraz odmówił zajęcia miejsca dla świadka, "ponieważ jestem chorobliwym, nałogowym kłamcą". Kiedy otrzymał wyrok dożywocia był, jak wspomina to dziś, "przygnębiony, przygnębiony i zarazem zadowolony". – Bo żem wiedział, że jeśli nie trafiłbym wtedy do więzienia, to już bym nie żył, przez narkotyki – opowiada.

Jak mówi, zakazał swojej dziewczynie, z którą był wtedy od pięciu lat, jakichkolwiek odwiedzin. – Nie myślałem, że kiedyś wyjdę z więzienia, to powiedziałem, żeby poszła i żyła sobie na własną rękę – wyjaśnia. – Jak na to zareagowała?. – Niespecjalnie. Popłakała trochę. Tak myślę. Później w rozmowie ta kwestia wraca: dowiaduję się, że jego dziewczyna nigdy nie wyszła za mąż, i że odezwał się do niej po wyjściu na wolność. Czy zamierza ją odwiedzić? Zaczyna mówić tak przytłumionym głosem, że z trudnością mogę go zrozumieć; nerwowo zaciska dłonie w pięści. – Nie, nie chcę. Wracają wspomnienia.

– Pierwszy rok był piekłem. To ostatnie słowo wymawia szczególnie dobitnie. Kilkakrotnie podejmował strajk głodowy, znajdował się pod specjalnym nadzorem jako więzień skłonny do podejmowania prób samobójczych. Kilka miesięcy przeleżał na oddziałach szpitalnych, a w latach 80. aż osiem lat spędził w szpitalu dla skazanych z zaburzeniami psychicznymi, w Broadmoor. –Słyszałem różne głosy. Ostatnią część wyroku spędził w Zakładzie Karnym JKMości w Albany, na wyspie Wight; jego cela mierzyła dwa i pół metra na metr dwadzieścia. Nigdy nie trafił na żadne kursy czy zajęcia edukacyjne, nie zdobył żadnego zawodu, nie podejmował pracy, nie brał udziału w zajęciach terapii grupowej ani w indywidualnych spotkaniach ze specjalistą od resocjalizacji. Dlaczego? – Jak idziesz na te tam kursy, znaczy, że przyznajesz się do winy. Jak cokolwiek zrobisz, co oni chcą, znaczy, że jesteś winny – tłumaczy. Nie miał ochoty na ścisk panujący w kantynie, bał się wybuchających tam bójek, więc wszystkie posiłki zjadał w celi. Miał tam łóżko, stół, a pod koniec – papużkę. Co robił? Słuchał radia, zwłaszcza czwartego programu BBC, gdzie jest dużo słuchowisk; czytał od deski do deski "Guardiana", jeśli tylko udawało mu się go wyprosić od starszego kwakrów, codziennie rano wędrującego po więzieniu z misją; czasem jakieś powieści sensacyjne, głównie Archera. Pobudka o siódmej, w dwanaście godzin później cele zamykane są na noc. – W nocy można wyjść najwyżej trzy razy. Wciskasz przycisk, komputer oblicza, aż nikogo innego nie ma na korytarzu, i wypuszcza cię na pięć minut – do baniaka z ciepłą wodą, na siku, na co chcesz. Każdej doby spędzał ponad 22 godziny w pojedynkę. – Trzeba wytrzymać. Powtarzałem sobie, że muszę być silny. Co pomagało mu wytrzymać? – Mój wniosek o apelację.

Pewnego dnia postanowił odpowiedzieć na ogłoszenie specjalizującej się w apelacjach i procesach rewizyjnych kancelarii prawnej Juliana Younga zamieszczone w "Inside Time", tygodniku wydawanym dla więźniów brytyjskich zakładów karnych. Ktoś z kancelarii odpisał; Hodgson nadal nie może się nadziwić, że komuś chciało się fatygować do więzienia dla wyrokowców z dożywociem, żeby posiedzieć z nim i pogadać przy herbacie i kanapce z kurczakiem. W roku 1980, kiedy miała miejsce jego rozprawa, nie istniało coś takiego, jak testy DNA; kiedy prawnicy z kancelarii w osiemnaście lat później zgłosili się do Centralnego Laboratorium Medycyny Sądowej z pytaniem, czy zachowały się próbki pobrane w trakcie dochodzenia, z miejsca odpowiedziano im, że wszystkie materiały zniszczono. Ten pośpiech zastanowił Rag Chanda, adwokata współpracującego w tej sprawie z kancelarią Younga; szóstym zmysłem poczuł, że to nieprawda i jak się okazało, miał rację. Poszukiwania zajęły mu ponad cztery miesiące; wymaz z pochwy ofiary, strzępy jej odzieży i próbki z samochodu, w którym znaleziono ciało, odnaleziono ostatecznie w na poły zdewastowanym archiwum medycyny sądowej, gdzieś w zrujnowanej strefie przemysłowej w środkowej Anglii. Przeprowadzono testy na zbieżność z DNA Hodgsona i wynik okazał się negatywny. Nie powiedziano mu jednak o tym, dopóki nie przeprowadzono kolejnych testów kontrolnych ze "ślepą próbką". Dopiero, gdy wyniki badań nie pozostawiały żadnych wątpliwości, kancelaria wszczęła proces rewizyjny. W środę, 18 marca 2009 roku Hodgson w towarzystwie brata pokonał niepewnym krokiem kilkadziesiąt metrów, dzielących go od sali rozpraw do wyjścia z Królewskiego Trybunału Sprawiedliwości w Londynie.

Przestępcy skazani na dożywocie, którzy przyznali się do winy, na kilka lat przed spodziewanym przedterminowym zwolnieniem zaczynają być przygotowywani do życia na wolności. Częściej niż dotąd otrzymują przepustki; mają prawo do podejmowania pracy poza więzieniem, do nabywania drobnych przedmiotów na własność i do gromadzenia oszczędności; jednocześnie mogą „wycofać się” do więzienia nawet na kilka miesięcy, ilekroć świat zewnętrzny stanie się dla nich zbyt przytłaczający. Więźniowie, którzy nie przyznali się do winy, nie mogą liczyć na takie przywileje: z reguły nie dostają przepustek, a co za tym idzie nie mają pracy, dochodów, ani doświadczenia w poruszaniu się po świecie na wolności. Hodgson prosto z rozprawy trafił do komórki zajmującej się wypłatą zasiłku i wyszukiwaniem tymczasowego locum dla wychodzących na wolność skazanych – gdzie okazało się, że podczas blisko 30 lat ktoś ukradł jego osobowość prawną – włącznie z numerem identyfikacyjnym w systemie ubezpieczeniowym (national insurance number, jedna z najważniejszych składowych "tożsamości prawnej" w krajach anglosaskich; daleki odpowiednik polskiego numeru PESEL – przyp. Onet). Oficjalnie nie istniał: sprawa wymagała natychmiastowej interwencji prawników, miejscowego posła i działaczy Komitetu Praw Człowieka.

Potem już mógł wypić pierwszy kufel piwa i zapalić pierwszego papierosa z niewidzianym od 10 lat bratem; przez ten czas rozmawiali przez telefon dwa razy w tygodniu, nigdy jednak nie zobaczyli się na własne oczy, ponieważ brata nie stać było na podróż przez cały kraj na kilkunastominutowe widzenia. Zapalili, wypili, po czym brat wrócił do hotelu, w którym zatrzymał się na noc, a następnego dnia rano wrócił do domu, na popołudniową zmianę. Hodgson musiał zacząć życie na własną rękę.

Zdaniem Gordona Turnbulla, psychiatry, który zajmował się Terrym Waite, kiedy ten wrócił do kraju po blisko pięcioletnim pobycie w więzieniu w Iranie (Waite to jeden z najgłośniejszych brytyjskich zakładników; został wzięty do niewoli podczas misji humanitarnej w Libanie, gdzie negocjował uwolnienie czterech innych osób; był uwięziony w latach 1987 – 1991), a z czasem zaczął się specjalizować w podobnej pomocy psychologicznej, Hodgson musi się liczyć co najmniej z silnym zespołem stresu pourazowego (PTSD, post-traumatic stress disorder). Z neurofizjologicznego punktu widzenia – jeśli potrafimy go przyjąć, zapoznając przez chwilę ludzkie nieszczęścia, jakie stoją za wszystkimi takimi sytuacjami – PTSD rozwija się, gdy urazy fizyczne i psychiczne, które "odkładają się" w prawej półkuli mózgu nie mogą być przekazane do lewej półkuli, gdzie nasze doświadczenia są przetwarzane, ponieważ półkula ta, jak się okazuje, "odrzuca większość doświadczeń, które postrzega jako absurdalne, niemające sensu". – Jeśli ktoś, kto rzeczywiście dokonał przestępstwa, znajdzie się w więzieniu – tłumaczy Turnbull – może "przekazać" informację do lewej półkuli, będąc gotowym do przyznania się: "OK., przyznaję się bez bicia, zrobiłem to i mam, co mi się należało". Umysł przyjmuje te fakty do wiadomości i uspokaja się. Jeśli jednak ktoś jest niewinny – grożą mu flashbacks, retrospekcje – powtarzające się wspomnienia, powracające nie z siłą snu czy wspomnienia, lecz "oryginalnego", dojmującego przeżycia.

Lata badań sprawiły, że jesteśmy w stanie tworzyć swego rodzaju tabelę "przyswajalności cierpienia" i częstotliwości występowania PTSD. W przypadku klęsk żywiołowych lub dramatów w rodzaju śmierci bliskiej osoby, która nastąpiła z przyczyn naturalnych i nikogo nie sposób za nią winić, po roku nadal ponad 5 proc. osób, które tego doświadczyły, może mieć do czynienia z szokiem pourazowym. W przypadku gwałtu odsetek ten urasta do 75 proc., w przypadku tortur – praktycznie do stu. Zdaniem Turnbulla, doświadczenie niewinnie skazanego Hodgsona bliskie jest doświadczeniu zadawanych bezzasadnie tortur – z poprawką z jednej strony na względny komfort fizyczny życia w nowoczesnym więzieniu, z drugiej – na epizod schizofrenii i wieloletnią zależność od narkotyków (inna rzecz, zauważa cierpko psychiatra, że nawet podręcznikowo "normalni" ludzie są w stanie "słyszeć głosy", jeśli bodźce, jakich doświadczają, będą wystarczająco ograniczone – a trudno o większą deprywację sensoryczną niż w pojedynczej celi więzienia). W większości nowoczesnych sił zbrojnych organizowanie warsztatów i sesji psychologicznych z żołnierzami wracającymi z obszaru walk, lub bodaj tylko ze strefy konfliktu, należy obecnie do rutynowych działań. Jest to podyktowane w równym stopniu humanitaryzmem, co chłodną kalkulacją: gdyby nie te warsztaty, połowa powracających w ciągu roku zapadłaby na PTSD o daleko idących konsekwencjach. Nikt jednak nie organizuje podobnych zajęć dla ofiar pomyłek sądowych skazanych na dożywotnie więzienie, pomijając już fakt, że doświadczenie zakładnika – a osoba niewinnie skazana jest mu pod wieloma względami bliska kondycją – wymaga szczególnie wnikliwego „przepracowania” przez psychologa. – Najważniejsze – podkreśla Turnbull – jest odbudowanie poczucia bezpieczeństwa. (…) To warunek sine qua non, by rozpoczęło się odbudowywania prawidłowych połączeń między obu półkulami – a by osiągnąć takie poczucie, niezbędnych jest co najmniej kilka miesięcy w przyjaznym, współczującym i wyrozumiałym otoczeniu. W Wielkiej Brytanii, mimo wieloletnich wysiłków stowarzyszenia na rzecz ofiar pomyłek sądowych, powszechnie znanego jako Mojo, nadal nie udał się ufundować ośrodka, który oferowałby takie warunki niewinnie skazanym. – Czy doświadczenia Hodgsona mogą utrudnić mu powrót do społeczeństwa? – pytam psychiatrę. – Nie sposób liczyć na jego powrót do równowagi bez długotrwałej terapii – brzmi jednoznaczna odpowiedź.

W miejsce terapii Hodgsonowi zaoferowano usługi jednej z placówek doradztwa sądowego (Royal Courts of Justice Citizens Advice Bureau), specjalizującej się we wspieraniu ofiar pomyłek sądowych. Urząd ten ocenia potrzeby skazanych jeszcze w okresie ich przebywania w więzieniu, organizuje im mieszkanie, opiekę zdrowotną i środki na pierwsze tygodnie po uwolnieniu oraz kontaktuje ich z doradcami i kancelariami prawnymi, które mogą wspierać ich w staraniach o odszkodowanie. Organizacje wyspecjalizowane we wspieraniu ofiar pomyłek sądowych zwracają jednak uwagę, że to nie wystarcza, szczególnie, jeśli idzie o rehabilitację psychologiczną. Biuro współpracuje wprawdzie z psychoterapeutą, który dokonuje wstępnego badania uwolnionych i formułuje diagnozę dla specjalistów państwowej opieki zdrowotnej, to jednak często nie wystarcza, zwłaszcza w sytuacji, gdy stan zdrowia zwolnionych wymaga długotrwałego, prywatnego leczenia.

Hodgson nie może za to narzekać na warunki mieszkaniowe: został zakwaterowany w przestronnym, jasnym, nowoczesnym hostelu dla osób wyprowadzanych z długotrwałego bezrobocia, w pojedynczym pokoju niemal trzykrotnie większym niż jego ostatnia cela. (…). Wielu z gości hostelu nie mówi jednak ani słowa po angielsku; inni są w nie najlepszym stanie zdrowotnym. Już w chwili, gdy spotkaliśmy się w recepcji, napatoczył się na nas młody człowiek mówiący zupełnie od rzeczy. – Jest nieprzytomny – zauważa cierpko Hodgson. – Lekarz przepisuje mu jakieś środki, ale ten facet nie wie, o co chodzi, i bierze całą fiolkę leków za jednym razem. Młody mężczyzna ciężko wytacza się z recepcji, podśpiewując pod nosem "Sto lat..".

Wobec takiego towarzystwa, Hodgson większość czasu spędza w swoim pokoju, oglądając programy informacyjne i przyrodnicze telewizji Sky; za podłączenie kablówki zapłacił już dziewięć funtów, ale bardzo to sobie chwali. Czy w więzieniu nie miał możliwości oglądania telewizji? – Nie było mnie stać. Dostawałem tygodniowo trzy i pół funta, a za telewizor chcieli całego funta. Dwa i pół – to za mało nawet na deser w kantynie. Telewizja okazuje się być szczególnie przydatna, gdy musi podjąć samoleczenie – kiedy wspomnienia o tłumach na korytarzach więzienia okazują się być zbyt dotkliwe i człowiek oddałby wszystko za chwilę rozrywki. W ciągu dnia można jeszcze pójść na spacer do Hyde Parku, napawając się rozległą przestrzenią, chociaż długie lata w półmroku fatalnie pogorszyły jego wzrok i uczyniły zeń niemal daltonistę.

Zaszokował go, co oczywiste, ruch uliczny. Za dużo, za prędko, nie do ogarnięcia. Jak się z tym czuł? Chwila przerwy. – Bałem się. Czy trudno mu było przejść przez ulicę na ruchliwych skrzyżowaniach? – Czasem tak. (…) Co gorsza, wszystko jest takie drogie! 2,60 za kubek kawy! Tyle chcą w Starbucks. Strasznie popularna sieć, co nie? Jest wszędzie – za moich czasów w ogóle nie było czegoś takiego. Gubi się na przebudowanych placach West Endu: apteka zamieniła się miejsce kinem. – Ktoś tu oszalał. A jednak w pierwszą sobotę po zwolnieniu zapuścił się w głąb miasta – no, i zaszalał. – Co robiłeś tego wieczora?  – Zostałem potrącony przez taksówkę – zaśmiewa się, zupełnie, jakby naprawdę był dumny z tego osiągnięcia.

Na dobrą sprawę umówił się po prostu z kilkorgiem przyjaciół – część z nich znał jeszcze z zamierzchłych czasów sprzed uwięzienia. Ruszyli w miasto, świętując na równi urodziny jednego z nich, zwolnienie Hodgsona i zwycięstwo Walii w Lidze Brytyjskiej, wędrując od pubu do pubu: koledzy byli tak hojni, że niemal wszędzie stawiali mu, prócz piwa, podwójnego Jacka Danielsa. Nic dziwnego, że rychło się pogubili. Hodgson niepewnym krokiem powlókł się dalej wzdłuż Shaftesbury Avenue gdy taksówka, zjeżdżająca prędko na chodnik, najpewniej po to, by uniknąć policyjnej kontroli na najbliższej przecznicy, zawadziła o niego lusterkiem, przewracając go na ziemię. W chwilę później spotkaliśmy się po raz pierwszy.

– Udał się wieczór? – pytam go teraz. – Super, poza tym, żem się przewrócił –  uśmiecha się szeroko. – Trzy dni dochodziłem do siebie. Chojrakowaty ton nie opuszcza go przez dłuższą chwilą, podobnie jak tego wieczora, gdy pytaliśmy go, co mu się stało: – Nic, wypiłem tylko dziesięć piw, a bo co?

Tamtej soboty poprosiłam ratowników, żeby zadbali o jego bezpieczny powrót do domu; wygląda na to, że po założeniu mu kilku szwów na policzek, wsadzili go po prostu do pierwszej przejeżdżającej taksówki. Podróż do hotelu kosztowała go przeszło 30 funtów; następnego dnia dowiedział się, że przysługuje mu 46 funtów jednorazowego odszkodowania. W kilka dni później przeczytał o całym wypadku w gazetach: jeden z londyńskich tabloidów wynajął kogoś, kto łaził za nim dzień w dzień, pstrykając zdjęcia i czekając na okazję.

(…) Generalnie jednak jest zadowolony z tego, jak ludzie go traktują. – Nie, żeby się mnie bali czy coś. Dlaczego mieliby się bać? – Pewnie by się bali, jakbym ciągle był skazany, tylko na przepustce, albo jakbym wyszedł z braku dowodów winy – mówi. Dr Turnbull jest innego zdania: w jego opinii, ten brak poważania jest jeszcze jednym z dziesiątków obciążeń, z jakimi musi sobie radzić osoba skazana na skutek pomyłki sądowej. – W odróżnieniu od zakładników czy jeńców, nikt nie wita ich jak bohaterów – tłumaczy. W przypadku Hodgsona niezgodność próbek DNA jest (w miarę) wiarygodnym dowodem, często jednak można się spotkać z postawą "Nie ma dymu bez ognia", (…) przekładaną, biorąc pod uwagę realia, na wątpliwości typu: "Nawet, jeśli nie byli winni tego, co im zarzucano, to z pewnością mieli coś na sumieniu. Wystarczy na nich spojrzeć". Ten brak współczucia jest uderzający – i tym bardziej utrudnia powrót do społeczeństwa, które już raz zatrzasnęło przed nimi drzwi.

W gruncie rzeczy sytuacja Hodgsona i osób, które doświadczyły podobnej jak on pomyłki sądowej, stanowi swego rodzaju pat psychologiczny: "system", wszystkie struktury państwowe powołane do obrony ładu, porządku i sprawiedliwości zawiodły ich w okrutny sposób. Byłym skazanym niezwykle trudno zdobyć się na zaufanie wobec instytucji, które uczyniły im krzywdę – a jednocześnie muszą zwrócić się do nich z prośbą o pomoc, ponieważ bez wsparcia psychiatrów, psychologów, prawników, urzędników i policjantów nie mają szans na powrót do normalności. W takiej sytuacji szczególnie dotkliwie odczuwa się "samotność liberalnej wolności".

Nie sposób w tej sytuacji dziwić się skazańcowi, który po jakimś czasie zaczyna tęsknić za czasem, jaki spędził w więzieniu. – Brakuje mi ludzi. Zawsze, przez ostatnich 27 lat byłem przyzwyczajony do tego, że wokół mnie kłębi się tłum, że słyszę, jak wszyscy wokół mówią… I ten porządek: szło się spać o konkretnej godzinie, zawsze było wiadomo, że trzeba zrobić to lub tamto.., Nie, nie brakuje mi tego, jasne, ale nie mogę zrozumieć, gdzie to się podziało. Tu jest jakoś tak – liberalnie. Nikt nie mówi mi, że mam iść spać. Jeżeli chciałbym, mógłbym chodzić po ulicach do rana. – A chciałbyś? – No, nie. Może do sklepu. Tu za rogiem zaraz jest sklep nocny. Czy czuje się osamotniony tu, na wolności? Spokojna przez jakiś czas stopa znów zaczyna się kołysać w swoim własnym, dzikim rytmie. – No, trochę tak, faktycznie. Czy spodziewał się, że tak będzie? – Trochę tak. Wiedziałem, że będzie inaczej. No i jest inaczej. Czasem zagaduje ludzi przy recepcji hostelu, ale większość ma swoje sprawy, Kiedy już zupełnie nie ma się gdzie podziać, idzie do kancelarii prawniczej Younga, gdzie zawsze znajdzie się ktoś, kto zrobi mu herbatę.

Po chwili dodaje, że "raz czuje się lepiej, raz gorzej", a ja biorę to – jak się okazuje, słusznie – za potężne niedomówienie. – Jak jest lepiej, po prostu idę do pubu, wygłupiam się tam, piję, i stawiam wszystkim. Czy zdarza mu się czuć gniew? – Na system jestem zły, owszem. Jak można trzymać człowieka w więzieniu przez trzydzieści lat wiedząc, że jest niewinny? – pyta. Jak sobie daje radę z tym uczuciem? – Po prostu zamykam się na trochę w pokoju. Oglądam telewizor albo słucham radia. Znów wraca ten monotonny, "matowy", pozbawiony emocji ton. Kilkakrotnie czuł się tak zdołowany, że zadzwonił na infolinię dla ofiar załamania – ale trzeba było czekać tak długo, że prędzej czy później dawał za wygraną i szedł spać.

John McManus, psycholog, który wraz z Patrickiem Hillem jest współzałożycielem stowarzyszenia na rzecz ofiar pomyłek sądowych Mojo pracował już z podobnymi przypadkami jak Hodgsona (choć nigdy równie drastycznym) ostrzegł mojego rozmówcę, że może spodziewać się nawrotów panicznego strachu lub gniewu w najbardziej nieoczekiwanych chwilach. – Ich »emocjonalne ja« pozostaje przez lata zamrożone – mówi McManus.  – Powstrzymują emocje, ponieważ okazanie ich w więzieniu jest groźnym przyznaniem się do słabości. Kiedy wychodzą na wolność, hamulce puszczają. Może im się zdarzać, że nagle zaczną zalewać się łzami, tym bardziej przerażeni, że nie rozumieją, co się z nimi dzieje. Obserwuję ofiary błędów sądowych od lat i musze przyznać, że rzadko w mojej praktyce zdarza mi się widzieć tak niezmienny schemat zachowań. Nie spotkałem nikogo z wieloletnich, niesłusznie skazanych więźniów, który po upływie roku nie miałby myśli samobójczych lub nie pragnął wrócić do więzienia. Nie mam powodu przypuszczać, że nie spotka to naszego podopiecznego – podsumowuje McManus.

Po części mamy do czynienia z PTSD, po części z depresją. – Przez lata mieli tylko jeden cel przed oczami. Nagle to "okienko", obrazek, w który się wpatrywali, znika. Jesteśmy na miejscu! Znienacka brakuje im celu, nie wiedzą, co począć ze swoim życiem. Osiągnęli Everest – a stamtąd, jak wiadomo, każda droga prowadzi w dół – wyjaśnia McManus . – Zwykle – dodaje psycholog, mija dziewięć do dziesięciu miesięcy, zanim w pełni uświadomią sobie, co stracili. Odkrywają w sobie wielką, niemal fizyczną pustkę, odczuwaną pośrodku ciała, gdzieś tu, między mostkiem a pępkiem. Poczucie straty jest tak wszechogarniające, że – wydawałoby się – za chwilę wybuchną. Nic z tego – zamiast eksplozji następuje implozja. Zapadają się w siebie. Coraz częściej sięgają po alkohol, żeby zagłuszyć pamięć i koszmary. Umierają na atak serca. Izolują się od zbiorowości. Nie chcą, by cokolwiek, w tym porównania z innymi, przypominały im, co stracili.

Odszkodowania? Kolejny front. Wychodzącym z więzienia po kilkunastu latach, "wyłuskanym" z więzi społecznych ludziom i tak niełatwo odnaleźć bratnie dusze, bliskich, którym mogliby całkowicie zaufać. Jeśli pojawia się wabik w postaci nagle zdobytych ogromnych kwot odszkodowań, ryzyko bycia oszukanym staje się znacznie większe. Nic dziwnego, skoro nawet szczęśliwe rodziny – najstabilniejsze struktury społeczne, jakie znamy – doświadczają wstrząsu, gdy ktoś z bliskich z dnia na dzień stanie się milionerem… Hodgson stara się jakoś „oswoić” czekającą go zmianę statusu, perspektywę pojawienia się hord chętnych do korzystania z jego dóbr, wreszcie – samą, nieznaną mu dotąd, upajającą perspektywę wyboru i wielości możliwości. – W przyszłym tygodniu będę już miał konkretną brykę. Po prostu, idę i kupuję, rozumisz? Tja, całkiem możliwe, że w przyszły poniedziałek będę już miał Range Rovera – mówi.

Nie tak prędko. Odszkodowania za pomyłki sądowe nie są przyznawane automatycznie – trzeba się o nie ubiegać. Rząd ograniczył wysokość przeznaczonych na ten cel kwot do miliona funtów dla osób, które przesiedziały w więzieniu ponad dziesięć lat. Hodgson ma szanse na więcej, ponieważ grę wchodzi również zagubienie przez zakład medycyny sądowej próbek z miejsca zbrodni, za sprawą którego jego pobyt w więzieniu przeciągnął się o dodatkowych kilka lat. Postępowanie o odszkodowania jest czasochłonne: niektórzy podsądni Królewskiego Trybunału Sprawiedliwości czekają na przysługujące im kwoty już szósty rok. Nawet w tak oczywistym przypadku, jak Hodgsona, procedury pochłoną co najmniej rok: do tego czasu otrzymywać będzie jedynie bardzo skromny zasiłek. (…)

Co więcej, nie ma co marzyć o milionie funtów. Jak się okazuje, administracja – jakkolwiek groteskowa nie wydawałaby się ta informacja – odlicza środki przeznaczone na wyżywienie i, hm, zakwaterowanie więźnia, uznając to za "zysk" skazanego, który nie musiał w tym czasie troszczyć się o siebie. Co więcej, świadczenia te wyceniane są naprawdę wysoko, tj. według cen rynkowych. – Władze zachowują się tak, jakby ktokolwiek trafiał do więzienia z własnej woli – zauważa cierpko Young. – Okazuje się, że wolność nie jest "bezcenna", że ma bardzo konkretną cenę! I to w sytuacji – tu młody prawnik przez chwilę przybiera ton alterglobalisty – gdy przeznacza się 50 miliardów funtów na ratowanie banków!. McManus szacuje, że od kwoty odszkodowania Hodgsonowi zostanie potrącone co najmniej sto tysięcy funtów. Określone koszty trzeba będzie też ponieść w związku z samą procedurą ubiegania się odszkodowanie (organizacje społeczne są w stanie pokryć jedynie koszta procesu rewizyjnego). Na Range Rovera wystarczy, bez obaw – ale piekące poczucie niesprawiedliwości pozostaje.

– Wydaje się, jakby państwo przerzucało część odpowiedzialności na skazańca – John Turnbull nie przestaje być oburzony kształtem obecnych rozwiązań. – Wydaje się, jakby obwiniało go, że nie postarał się lepiej i w sposób bardziej dobitny udowodnić swojej niewinności, nie pozwalając systemowi na popełnienie pomyłki, której ostatecznie ten się dopuścił. W gruncie rzeczy, to nic nowego – nieraz zdarza nam się słyszeć oskarżenia ofiary gwałtu o to, że "zachowywała się w sposób prowokacyjny", widzieć dzielenie odpowiedzialności między ofiarę i sprawcę w sytuacji, gdy jest ona niepodzielna. Każda ofiara pomyłki sądowej – tym bardziej tak jaskrawej, jak w przypadku Hodgsona – powinna zostać niezwłocznie zwolniona z więzienia, hojnie wynagrodzona, po czym państwo powinno stworzyć jej warunki godnego powrotu do "normalnego" życia w takim stopniu, w jakim jest to możliwe, zapewniając rozbudowaną pomoc prawników i psychologów. Niestety, nadal nie potrafimy się na to zdobyć.

Na co będzie potrafił się zdobyć Hodgson? Na razie na własną rękę szuka rozwiązań, pozostających w zasięgu jego wyobraźni, ukształtowanej przez 27 lat słuchania BBC i lektury Archera. Jest pewien tego, że zamierza opuścić Londyn. Przeniesie się na północ, do Yorkshire – być może już za kierownicą Range Rovera – i znajdzie tam "dom i kawałek ziemi. Taki, żeby można było hodować owce". I żeby próbować zapomnieć ćwierć wieku.

by onet.pl
~zapraszam do dyskusji

Ostatnio edytowany przez Mateo (10-05-2009 23:36:41)

Offline

 

#2 11-05-2009 16:31:48

Radgot

Moderator

1060004
Zarejestrowany: 13-10-2008
Posty: 870
Punktów :   
Klan: Rapid Racing
Wersja: TmNations Forever
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 12

Re: Bardzo samotna wolność

Niektórzy przez pomyłkę zostali straceni na krześle elektrycznym + siedzieli w więzieniu przez kilka lat .


http://sign.tm-ladder.com/BGHlBQtmAQD0.png
http://img.userbars.pl/32/6223.png
http://img177.imageshack.us/img177/6757/userbar2ut3ip1.png
http://img136.imageshack.us/img136/3369/radekcopyhq6.png

http://s03.flagcounter.com/count/m2Ry/bg=000000/txt=FFFFFF/border=CCCCCC/columns=3/maxflags=24/viewers=0/labels=0/

Offline

 

#3 11-05-2009 17:01:43

Mateo

Użytkownik

7487265
Zarejestrowany: 21-02-2009
Posty: 235
Punktów :   
Klan: 'RR'
Płeć: nieznana

Re: Bardzo samotna wolność

myk polega na tym, że niektórzy woleli by być chyba straceni na krześle
w tekście jest wspomniane, że niewinni ludzie często popełniają samobójstwo bo nie potrafią sobie poradzić z tym co się stało

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB 1.2.23
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.pl